wtorek, 31 marca 2015

Rozdział dziewiąty

  Pod kołdrą było ciepło i przytulnie. Nie spałem. Buzowały we mnie emocje. Nie mogłem tego powiedzieć o Monice, która spała w najlepsze. Już nie krzyczała, nie wierciła się, po prostu leżała i cichutko oddychała. Wyglądała tak słodko i niewinnie. Leżałem wpatrzony w nią już dobrą godzinę, ale bez problemu mogę leżeć tak jeszcze nawet cztery.
   O piątej trzydzieści już nawet mnie dopadło zmęczenie, więc zwrócony w stronę śpiącej dziewczyny zasnąłem.
Obudziłem się o dziewiątej z Moniką w ramionach. Głowę miała opartą o moją klatkę piersiową, a ręką obejmowała mój brzuch. Nie wiem jak to się stało, ale nie mam prawa narzekać. Niestety, nie było dane mi tak leżeć, gdyż gdy tylko zauważyłem, że kołdra się z niej zsunęła, a ona znowu była w tym seksownym gorsecie poczułem, że coś dzieje się w dolnej partii mojego ciała. Nie mogłem pozwolić, aby Monika to zauważyła, więc chcąc nie chcąc, wstałem z łóżka i okryłem dziewczynę kołdrą.
 
Perspektywa Moniki
   Promienie słońca padające na moją twarz wybudziły mnie ze snu. Otworzyłam oczy, jednak  po chwili znowu je zamknęłam. Leżało mi się tak miło... ale jednak niedostatecznie miło. Czegoś tu brakuje... Moment! Gdzie jest Jaś?
   A dlaczego miałby tu być idiotko? Wczoraj ze mną został, to fakt, ale to nic nie znaczy, zwykła pomoc dla potrzebującej, nic więcej. W ogóle co mi odbiło z tym, żeby zapytać go czy będzie ze mną spał? Co on sobie o mnie pomyślał? Jezu....
   Nieśpiesznie wyszłam z łóżka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przypominało mi trochę mój pokój, ale było większe i z inaczej rozmieszczonymi meblami.
   Czułam, jak żyła pulsuje na moim czole. Głowa mnie trochę bolała, ale już nie tak jak wczoraj. Osłabienie również się zmniejszyło, więc mogłam już funkcjonować.
   Zmierzałam w kierunku drzwi, gdy uświadomiłam sobie, że mam na sobie tylko gorset i majtki. Zatrzymałam się w pół kroku. Chciałabym móc się w coś ubrać, tylko w co...
   Zauważyłam, że drzwi od szafy są lekko odsunięte, więc zajrzałam do środka. W środku na wieszaku wisiało mnóstwo koszul, które były posegregowane kolorami. Na półkach poskładane w kostkę leżały t-shirty. Uznałam, że Janek chyba się nie obrazi jak pożyczę jedną z koszulek. Wzięłam pierwszą lepszą. Była to o wiele na mnie za duża czarna koszulka z zielonym nadrukiem na środku. Nie jestem pewna, bo się nie przyjrzałam, ale to chyba żółw lub coś w tym rodzaju.
   Nieśmiało wyszłam z pokoju. Moje oczy natychmiast odnalazły Jasia, który stał plecami do mnie wpatrzony w okno. Ręce trzymał w kieszeniach dresów, a wzrok miał zamyślony.
-Cześć - powiedziałam nieśmiało. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę, na co ja zareagowałam rumieńcem. Kiedy ja ostatnio się rumieniłam?
-Mogłaś jeszcze sobie poleżeć, jest dopiero szesnasta - posłał mi uśmiech, który niepewnie odwzajemniłam.
-Chyba nie masz mi za złe, że pożyczyłam twoją koszulkę? - spytałam.
-Nie, oczywiście że nie - uśmiechnął się szelmowsko - wygląda na tobie o wiele lepiej niż na mnie.
Ponownie się zarumieniłam. Co ze mną jest nie tak?
   Moje rozmyślania przerwał odgłos pukania do drzwi.
-Pójdę sprawdzić kto to - powiedział chłopak i ruszył w stronę drzwi.
Zaczęłam cofać się z powrotem do pokoju Janka, gdy nagle usłyszałam:
-Monia!
Zdziwiona odwróciłam głowę w stronę drzwi i ujrzałam idącą ku mnie Clary.
-Nic ci nie jest? Jak się czujesz? - spytała zatroskana.
-Nic, w porządku - odparłam lekko oszołomiona - co ty tu robisz?
-Wpadłam zobaczyć jak się czujesz i przyniosłam ci kilka twoich ubrań.
-To miłe, dzięk... Jak to moich ubrań?
-Nie żartuj - uśmiechnęła się drwiąco - przecież wiesz, że dla mnie włamanie to nie problem - zaśmiała się.
-No tak, to w twoim stylu - stwierdziłam ze śmiechem - a co się dzieje w biurze? - spytałam.
Mina dziewczyny zrzedła.
-Dzięki Andrei wszyscy gadają tylko o tym, że spierdoliłaś akcję. Lubasznikow jest przesłuchiwany, ale prezydentowi się to nie podoba. Nic na niego nie mamy.
-A co z Programem Ochrony Świadków?
-Jakim znowu Programem Ochrony Świadków?
-Nie przeszukiwaliście jego komputera?
-Nie wiem, nie jestem jakoś specjalnie wplątana w tę sprawę, ale chyba nie.
-Słuchaj - wyjęłam pendrivea, który przez cały ten czas ukryty był w moim gorsecie i podałam go Clary - daj to Robertowi i powiedz, że to znajdowało się na dysku Lubasznikowa. Nie są to akta o prezydencie, ale coś grubszego. Zrobisz to dla mnie?
-No jasne - odpowiedziała bez chwili wahania.
-Będę ci wdzięczna - uśmiechnęłam się.
   Pół godziny później byłam już ubrana w normalne ubrania. Od tego gorsetu trochę bolały mnie plecy. Clary wyszła dziesięć minut temu zostawiając w mojej głowie tysiące myśli związanych z plotkami w firmie. Ech, ta Andrea. W sumie sama jestem sobie winna, to ja zawaliłam misję. Tylko ja zawiniłam. Moja pierwsza spierdolona akcja. Cholera.
   Postanowiłam, że póki co nie będę sobie tym zaprzątała głowy i udałam się w stronę salonu, gdzie siedział Jaś.
-Słuchaj, naprawdę dziękuję za wszystko - powiedziałam - to ja będę się zwijać.
   Chłopak zerwał się na równe nogi i spojrzał na mnie zdziwiony:
-Co? Dlaczego?
-Już mi lepiej, mam ubrania, mogę już wrócić do siebie - uśmiechnęłam się delikatnie - nie ma sensu, żebym dłużej traciła twój czas.
-Ale to żaden kłopot - zapewnił - w sumie to miłe, że ktoś poza mną jest jeszcze w tym domu - twarz mu lekko posmutniała.
-Ale... - chłopak przerwał mi w pół zdania:
-Proszę, zostań jeszcze chociaż jedną noc. Chcę mieć pewność, że na
pewno już jesteś zdrowa.
   Zatkało mnie. Poza Aną, nikt się mną tak nie przejmował od czasu śmierci moich rodziców.
-No... dobrze, zostanę, ale jeszcze tylko na jedną noc.
   Chłopak rozweselił się. Aż zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy spoglądałam na jego uśmiechniętą twarz.
-A może zjesz coś? - spytał niespodziewanie.
-Nie, nie jestem głodna - odparłam.
-Ale na pewno?
-Na pewno.
-Ale jesteś przekonana?
-Jestem przekonana.
-Ale tak na sto procent?
-Dobra, może zjadłabym jakąś kanapkę - przyznałam.
-To ci zrobię - chłopak ruszył w stronę kuchni i nim zdążyłam zaprotestować smarował już chleb masłem.
-Sama mogę sobie zrobić kanapkę - wyciągnęłam rękę w celu zabrania Jankowi noża, jednak ten odsunął dłoń:
-Nawet sobie tak nie żartuj, jesteś w końcu moim gościem - i wrócił do robienia kanapek, a w międzyczasie już nic nie powiedział.
   Godzinę później siedziałam obok Janka na kanapie oglądając telewizję.
-Słuchaj, muszę wyjść coś załatwić - spojrzał na zegarek, który spoczywał na jego lewej ręce - czuj się jak u siebie w domu, jedz co chcesz, pozwalam ci nawet pograć na moim playstation - uśmiechnął się.
   Chciałam zapytać się go dokąd idzie, na jak długo, ale stwierdziłam, ze to nie moja sprawa, więc tylko kiwnęłam głową.
   Chłopaka nie było już dobre dwie godziny. Czułam się nieswojo w jego domu, zwłaszcza sama. Gdzie on się podziewa?
   Zaczęło mi się trochę nudzić. W telewizji nie leciało nic ciekawego, więc ją wyłączyłam. To gdzie on trzyma te playstation? - pomyślałam.
   Leniwie wstałam z kanapy i skierowałam się ku pokojowi Janka. Myślałam, że jego playstation spoczywa w szafce pod telewizorem, jednak się myliłam. Skierowałam się więc z powrotem do salonu. Nie wiem dlaczego, ale czułam się jak dziecko szukające prezentów na Wielkanoc.
   Obeszłam pomieszczenie dookoła, jednak nic to nie dało. Podeszłam do schodów prowadzących na górę. Gdzieś tam Jaś sypia, gdy ja zajmuję jego łóżko. Powoli weszłam na pierwszy stopień. Kolejne przemierzyłam już pewniej.
   Gdy znalazłam się u szczytu schodów ujrzałam przed sobą korytarz. Ruszyłam żwawo przed siebie.
   Postanowiłam, że sprawdzę każde drzwi po kolei, zaczynając od tych z lewej. Wetknęłam głowę do pokoju numer jeden  - była to sypialnia, zapewne przeznaczona dla gości. Wydaje mi się, że to w niej Jan spędził noc.
   Kolejne drzwi, które sprawdzałam to łazienka, kolejny pokój, znowu pokój i jeszcze jedna łazienka. Swoją drogą, opłacanie takiego apartamentu musi kosztować fortunę.
   Gdy drzwi z lewej strony się skończyły, zaczęłam sprawdzać te z prawej. Pierwsze drzwi od końca były zakluczone. Dziwne. Ciekawe co jest w środku...
   Otworzyłam kolejne drzwi - bingo! Ten pokój wygląda jak prawdziwy pokój gier! Wszędzie tylko komputery, głośniki, leżące na ziemi pady, pełno gier ustawionych na półkach, dwa wielkie telwizory, xbox i playstation!
   Otworzyłam usta i rozglądałam się na boki. Gdy otrząsnęłam się z pierwszego wrażenia weszłam do środka.
   Było to naprawdę przytulne pomieszczenie, od którego biło spokojem. To dość ciekawe stwierdzenie, gdyż normalnie światło ekranów i szum urządzeń elektrycznych raczej mnie drażni niż uspokaja. A tu - proszę.
   Usiadłam się na jaskrawoczerwonym fotelu stojącym naprzeciwko wiszącego na ścianie telewizora. Odpaliłam playstation i sięgnęłam po pada. On ma tyle gier! Poczułam się jak za czasów dzieciństwa, gdy mama i tata grali ze mną na pegazusie. Brakuje mi tamtych czasów. Brakuje mi rodziców.
   Nie wiem ile czasu spędziłam na graniu, ale na dworzu zrobiło się już solidnie ciemno. Janka jeszcze nie ma? Dziwne.
   Zeszłam na dół i zawołałam kilka razy Jana. Nikt się nie odezwał, więc jeszcze nie wrócił.
   Siedziałam na łóżku chłopaka i oglądałam telewizję, gdy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Zgramoliłam się z łóżka i udałam się do salonu. Zamarłam z przerażenia zatrzymując się w pół kroku.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mój blog ma już 800 wyświetleń za co naprawdę dziękuję :) Zapraszam do komentowania, im więcej komentarzy tym większą mam motywację aby napisać rozdział, a co za tym idzie - aby go szybko opublikować. :)
W razie pytań zapraszam na aska: 

ask.fm/Im_not_Cinderella

sobota, 21 marca 2015

Rozdział ósmy

Perspektywa Moniki

   Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Dookoła jest ciemno, a ja nie wiem gdzie jestem. Na pewno nie w swoim łóżku, chodź muszę przyznać, że to jest bardzo wygodne. Powinnam wstać i kogoś
poszukać, ale nie mam na to siły. Jestem taka ociężała. Nie. Ja muszę dowiedzieć się co się stało. Muszę.
   Z niewiarygodnym trudem wyciągnęłam jedną rękę spod kołdry i w celu podparcia się skierowałam ją ku szafce nocnej. Niestety, coś poszło nie tak. Zahaczyłam dłonią o coś dużego, coś co roztrzaskało się z okropnym hukiem. Chyba jakiś wazon.
   Chciałam znowu spróbować wstać, gdy usłyszałam jakieś kroki. Momentalnie w pokoju rozbłysło światło, a ja zamknęłam oczy oślepiona jego blaskiem. Gdy je otworzyłam obraz miałam zamazany i nie mogłam rozszyfrować kim jest postać, która stała nademną. Poznałam ją jednak po głosie:
-Nic ci się nie stało? - spytał z troską Jan.
-Gdzie ja jestem? - mój głos brzmiał krucho i słabo. Nie takiego się spodziewałam.
-W moim domu. Jak się czujesz?
-Co robię w twoim domu?
-Zostaniesz u mnie na jakiś czas, aż wydobrzejesz.
-Dlaczego?
Chłopak westchnął, po czym przysiadł na brzegu łóżka:
-Bo ktoś musi się tobą zaopiekować.
-Dlaczego?
Powoli zaczęłam odzyskiwać wzrok i zobaczyłam, że Jan ma na sobie spodnie od dresu, z których wystawały bokserki. I to od Kalvina Kleina.
-Jakbyś nie zauważyła, to jesteś słaba i możesz nie poradzić sobie z dojściem do łazienki - uśmiechnął się szyderczo.
-Czyli jesteś od teraz moim osobistym murzynem? - mi też nie brakowało poczucia humoru.
-A i owszem - uśmiechnął się - jakieś życzenia?
-Dasz mi wody?
Chłopak kiwnął głową i wyszedł na chwilę. Gdy wrócił, w dłoni miał szklankę wypełnioną przejrzystym płynem. Próbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, jednak opadłam z sił gdy tylko podparłam się łokciami.
-Co ten skurwiel mi podał... - wymamrotałam.
Jan odłożył szklankę na szafce nocnej i podszedł do mnie.
-Pomogę ci.
Miałam powiedzieć, że nie dzięki obejdzie się, ale już siedziałam oparta o jego lewe ramię. W prawej dłoni trzymał szklankę z wodą. Wysunęłam trzęsącą się rękę w jej kierunku, jednak ten powstrzymał mnie słowami:
-Wolę nie dawać ci tej szklanki do ręki, boję się, że nie utrzymasz jej ciężaru.
Mój mózg jest teraz w zbyt złym stanie aby wymyślić dobrą ripostę, więc tylko spojrzałam się na niego z ukosa.
-No już, zrób małe aaaa - szklanka z wodą zaczęła powoli przysuwać w moim kierunku.
-Jakie znowu małe aaaa? - wychrypiałam - daj mi tę szklankę i się nie wygłupiaj.
-Nie jestem w pracy, teraz nie jesteś moją szefową, mogę spokojnie się wygłupiać - uśmiechnął się - no już, takie małe aaa.
Doznałam lekkiego szoku. Nie sądziłam, że po pracy będzie zachowywał się w stosunku do mnie jak kumpel. To dla mnie nowość, bo jego poprzednicy raczej traktowali mnie chłodno, zupełnie tak, jak ja ich.  
-Nie będzie żadnego a, daj mi tę szklankę - powiedziałam stanowczo, na co on zareagował śmiechem.
-Nie ma mowy, ta szklanka wiele dla mnie znaczy - uśmiechnął się, po czym przysunął bliżej mnie tak, że teraz częściowo obejmował mnie ramieniem, a częściowo opierałam się o jego klatkę piersiową.
To całkiem miłe doświadczenie.
-Dam radę - odparłam.Zignorował mnie i przysunął szklankę do moich ust, po czym zaczął powoli ją przechylać. Nie miałam wyjścia, musiałam się napić. Opróżniłam naczynie w kilkanaście sekund. Palący ból w gardle niemal natychmiast ustał, a ja poczułam się trochę lepiej. Gdy tylko szklanka oderwała się od moich ust powiedziałam:
-Dzięki - w moim głosie od razu można było zauważyć różnicę, gdyż chrypa zniknęła.
-Ależ proszę bardzo - uśmiechnął się i odstawił szklankę na stolik
- Jeszcze jakieś życzenia?
-Nie... nie. Dzięki.
Zapadła chwila ciszy. I co teraz?
-To ja będę się zbierał. Jakby co to wołaj ,,Jaś'' , a przyjdę - uśmiechnął się i zaczął zsuwać się z łóżka. A szkoda, na moje mógł tak siedzieć.
   Światło w pokoju zostało wyłączone przez chłopaka, a ja ułożona wygodnie w łóżku momentalnie zasnęłam.

Perspektywa Jasia

   Obudził mnie głośny przeraźliwy krzyk. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do mojego pokoju. Byłem gotów na starcie z włamywaczem, jednak owe nie nastąpiło. Zamiast tego zamarłem w progu spoglądając na łóżko.
   Monika wyglądała dosłownie tak, jakby ją torturowano. Leżała na plecach podkurczając nogi, jedną ręką trzymała się krawędzi łóżka, a drugą szarpała prześcieradło. W dodatku ten krzyk... po prostu mroził krew w żyłach.
   Nie zastanawiałem się długo. Podbiegłem do łóżka i zacząłem budzić Monikę delikatnie ją szturchając i szepcząc jej imię. Gdy tylko otworzyła oczy z niewyobrażalną prędkością podniosła się do pozycji siedzącej, a jej twarz znalazła się naprzeciwko mojej. Widać, że była  przestraszona. Dyszała ciężko, a po jej policzku popłynęła pojedyncza łza. Nie zastanawiałem się długo i przytuliłem ją do mojej klatki piersiowej.
   Siedzieliśmy przytuleni na łóżku chyba dwadzieścia minut, choć dla mnie czas ten minął bardzo szybko. Monika już się uspokoiła.
-Przepraszam - szepnęła.
-Za co? - spytałem cicho.
-Za to, że musisz mnie u siebie nocować, za to, że cię obudziłam dwukrotnie i za to, że zmuszam cię do przytulania mnie - zaczęła się odemnie odsuwać, jednak ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.
-Naprawdę, żaden argument z powyżej wymienionych mi nie przeszkadza.
Zapadła chwila ciszy, aczkolwiek nie niezręcznej, przynajmniej dla mnie.
-Powinnaś iść spać - szepnąłem.
-I tak już nie zasnę. Za to ty jak najbardziej powinieneś iść spać
-odsunęła się ode mnie i usiadła naprzeciwko. Wzrok wbiła w prześcieradło.
-Skoro już nie zaśniesz, mogę dotrzymać ci towarzystwa, abyś się nie zanudziła - powiedziałem. Spojrzała na mnie wyczekująco. Po chwili dotarło do mnie, że to co powiedziałem zabrzmiało jak jakaś niemoralna propozycja - Może obejrzymy jakiś film? - dodałem pospiesznie.
-Chętnie - uśmiechnęła się nieśmiało.
Ześlizgnąłem się z łóżka i podeszłem do telewizora wiszącego na ścianie naprzeciwko. Sięgnęłem po pilota i włączyłem urządzenie. W pokoju od razu zrobiło się jaśniej. Wróciłem do Moniki, która przykryła się kołdrą i oparła plecami o stos poduszek. Nie wiedziałem, czy mam położyć się koło niej czy co. Na szczęście dziewczyna wyrwała mnie z opresji:
-Wskakuj - odchyliła kawałek kołdry i ruchem głowy zaprosiła mnie pod nią.
   Oglądaliśmy jakąś komedię, bo Monika powiedziała, że nie lubi horrorów. Nie wiem nawet o czym ten film jest, nie mogę się na nim skupić. Zresztą nie ma co się dziwić, w końcu leżałem w jednym łóżku z Moniką. Dochodziła piąta rano, ale ja nie odczuwałem zmęczenia, wręcz przeciwnie, jestem cały rozbudzony. Nie można tego powiedzieć o mojej towarzysce, której powoli zamykały się oczy.
-Hej - szepnąłem - chyba powinnaś iść spać - sięgnąłęm po pilota i zacząłem ściszać telewizor. Spojrzała na mnie i kiwnęła twierdząco głową. Położyłem już nogi na podłodze gdy usłyszałem:
-Zostaniesz ze mną?
-Tak - odpowiedziałem bez tchu. Zaskoczyła mnie ta propozycja, ale również niezwykle ucieszyła.
   Pod kordłą było ciepło i przytulnie. Nie spałem. Buzowały we mnie emocje. Nie mogłem tego powiedzieć o Monice, która spała w najlepsze. Już nie krzyczała, nie wierciła się, po prostu leżała i cichutko oddychała. Wyglądała tak słodko i niewinnie. Leżałem wpatrzony w nią już dobrą godzinę, ale bez problemu mogę leżeć tak jeszcze nawet cztery.
   O piątej trzydzieści już nawet mnie dopadło zmęczenie, więc zwrócony w stronę śpiącej dziewczyny zasnąłem.

piątek, 20 marca 2015

Rozdział siódmy

Perspektywa Jasia

   Jechaliśmy właśnie do klubu ,,Pod różową parasolką''. Monika siedziała z tyłu, ja na miejscu pasażera, a David prowadził. W lusterku zauważyłem, że dziewczyna wyciąga swój telefon i coś w nim majstruje. Po chwili przyłożyła urządzenie do swojego ucha i powiedziała:
-Hej Ana - chwila przerwy - dzwonię tylko żeby ci powiedzieć, że jadę na akcję - znowu cisza z jej strony - nic mi nie będzie, spokojnie - dziewczyna ponownie umilkła - tak ja też tęsknie. Dobra muszę kończyć, trzymaj się - po chwili rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni. Miałem ochotę zapytać z kim rozmawiała, ale to chyba nie są moje sprawy. Jeszcze sobie pomyśli, że jestem wścibski.
   Zatrzymaliśmy się na parkingu. Monika pierwsza wysiadła z auta i bez słowa podeszła do tylnich drzwi klubu, za którymi po chwili zniknęła. David i ja opuściliśmy samochód chwilę później i udaliśmy się do głównego wejścia. Według planu, ja miałem wejść do środka chwilę po Davidzie, aby nikt nas ze sobą nie powiązał.
-Ciebie wogóle tam wpuszczą? - spytał mężczyzna sarkastycznie.
Zdziwiony zapytałem:
-Ale o co ci chodzi?
-Nie obraź się, ale wyglądasz jak szczyl - rzucił na odchodnym.
Chciałem mu odpyskować, ale już poszedł. Może to i lepiej, bo może wtedy wziął by mnie za jeszcze większego szczyla. No muszę przyznać, że ma facet trochę racji. Nie wyglądam szczególnie dojrzale, w dodatku aparat na moich zębach raczej mnie nie postarza, ale przynajmniej nie wyglądam jak przerośnięty kabaczek.
   Minęło trochę czasu, więc postanowiłem, że wejdę do środka. Ochroniarz nie miał żadnych problemów z wpuszczeniem mnie - na szczęście, bo jeszcze Pan Duży miał by kolejny powód do żartów.
   W środku było kolorowo od blasku licznych reflektorów zawieszonych pod sufitem. Usiadłem przy barze i zamówiłem szklankę soku pomarańczowego. Rozejrzałem sie po pomieszczeniu. Tancerki były na scenie, po sali krążyły panie do towarzystwa, a David siedział przy jednym ze stolików. Jakaś kobieta w różowej bieliźnie do niego podeszła. Nie wiem czy facet tak dobrze udawał, ale wyglądało to na autentyczny flirt. Chyba nawet był autentyczny, bo nawet nie zauważył gdy w sali pojawiła się istna bomba atomowa. Ta bomba atomowa miała na imię Monika.
   Wyglądała pięknie i strasznie seksownie. Nie mogłem oderwać oczu od jej długich nóg i kształtnych pie.... eee.. Skup się Janek, skup się.
   Do klubu wszedł Lubasznikow. Od razu widać jego rosyjskie korzenie. Usiadł w strefie dla VIPów i zamówił Whiskey.
   Minęło kilka minut od jego wejścia, a on jeszcze nie zawołał do siebie Moniki. Prawda jest taka, że trzeba by być kompletnym debilem i niedorozwojem, żeby choćby pomyśleć o wybraniu kogoś innego niż ona. Inne dziewczyny w tej sali mogły się schować. Naprawdę.
   Podchodzi do niego. Chyba taki był plan. Chwila! Czemu on ją obejmuje? Niech jej nie dotyka!
Moje ręce automatycznie zacisnęły się w pięści. Nie wiem czemu, nie kontrolowałem tego. Nie mam też pojęcia, dlaczego tak się wściekam. Podobnie było też, gdy zobaczyłem jak David ją obejmuje...
   Lubasznikow i Monika wychodzili z klubu, więc dałem Davidowi znak, że musimy iść.
   Jechaliśmy za czarnym Audi, aż dotarliśmy do hotelu ,,Expresja''. Gdy mężczyzna i Monika weszli do środka wysiadłem z samochodu, David za mną. Ruszył w kierunku jakiegoś budynku, a ja potruchtałem za nim. Wspięliśmy się na dach po drabince znajdującej się na ścianie. Całe szczęście, że tam była, bo inaczej byłby problem.
   Z dachu mieliśmy doskonały widok na wszystkie pokoje. Gdy w jednym z nich zapaliły się światła, dostrzegłem Monikę. Ona... tańczyła... dla niego. Zezłościło mnie to. Co ja gadam, wkurwiło. Nie mogła tak po prostu wbić mu trucizny w szyję? Trzeba było robić takie podchody?!
   Z zamyślenia wyrwał mnie głos Davida:
-Trzymaj - wręczył mi lornetkę.
-Dzięki.
   Minęła chwila, po której Lubasznikow leżał w końcu nieprzytomny. Ulżyło mi.
   Monika dała z okna znak, że wszystko okej, po czym oddaliła się w głąb pokoju. Widziałem od czasu do czasu jak przechodzi poszczególnymi korytarzami w poszukiwaniu dokumentów. W końcu dorwała jego laptopa. Po chwili jego użytkowania miała wściekłą minę i odskoczyła od niego jak oparzona. Jeszcze raz wszystko przeszukała, po czym doskoczyła do Lubasznikowa. Nie jestem pewien co od niego zabrała, ale po chwili z miną pełną triumfu wpisała coś na jego laptopie. Wyjęła pendrivea z... gorsetu i włożyła go do odpowiedniego wejścia. Po chwili schowała go z powrotem w górnej części swojego odzienia. Już miała się zwijać, kiedy widocznie coś przykuło jej uwagę. Nie wiem co to było, ale najwyraźniej było to coś poważnego. Nagle z tyłu zaczął wyłaniać się jakiś kształt...
-Ruszamy! - krzyknął David. Myślałem, ze skoczy z tego dachu, on jednak zjechał po drabince. Ja zrobiłem to samo. W mniej niż siedem sekund znaleźliśmy się na schodach hotelu. David doskoczył drzwi numer 38 i  wyważył je kopniakiem. Na środku korytarza natknęliśmy się na Lubasznikowa. Mężczyzna chciał uciekać, ale mój towarzysz doskoczył do niego. Zaczęła się walka na pięści. Niestety Lubasznikow wygrywał. Cholera, w końcu ja też tu od czegoś jestem!
   Wyjąłem zza paska pistolet i krzyknąłem:
-Nie ruszać się!
Oboje znieruchomieli. David wstał powoli, Lubasznikow został na ziemi. Z jego nosa lała się krew.
-Z tego wszystkiego zapomniałem wziąć ze sobą broń - tłumaczył się David tak cicho, abym tylko ja go usłyszał.
-Weź moją - odparłem - a ja pójdę sprawdzić co z Moniką.
    Dziewczyna leżała na ziemi nieprzytomna, ale żywa. Podniosłem płaszcz leżący na podłodze i okryłem nim jej półnagie ciało, po czym wziąłem ją na ręce. Bez trudu zaniosłem ją do przedpokoju. Byli w nim już nie tylko Lubasznikow i David, ale także Robert i trzech innych tajniaków. Nie mam pojęcia, jakim cudem przyjechali oni tutaj w tak krótkim czasie.
-Co z nią? - spytał Robert patrząc na Monikę.
-Chyba ją czymś uśpił, na podłodze leży mokra szmata, która podejrzanie śmierdzi - powiedziałem.
-Zadzwonię po naszego lekarza, a ty zanieś ją do auta i czekaj na jego przyjście.
Kiwnąłem głową i wyszedłem z pokoju z Moniką na rękach. Wyglądała jakby spała. Spała w moich ramionach.
   Położyłem Monikę na tylnim siedzeniu służbowego auta jednego z agentów, a sam oparłem się o drzwi. Lekarz przybył po kilku minutach.
-To nic poważnego - powiedział po zbadaniu jej - nie jest konieczne zawiezienie jej do szpitala. Została otumaniona dość słabym trunkiem, jednak przez jakiś czas po obudzeniu może być osłabiona, więc najlepiej byłoby gdyby ktoś się nią opiekował przez ten czas.
Kiwnąłem głową. To by było na tyle ze złotych rad doktorka.
   Minęło pół godziny od całego zajścia, a wszyscy już zaczęli się rozjeżdżać. Wszystko było uprzątnięte, po niczym nie było śladu.
-I co powiedział lekarz? - zapytał Robert spoglądając na nieprzytomną Monikę przez szybę samochodu.
-Nic jej nie będzie, ale przydałoby się jej trochę wolnego i opieka na jakiś czas, bo po obudzeniu będzie osłabiona - odparłem.
-No to może być problem...
-Dlaczego? -  spytałem zdziwiony - myślę, że ktoś z jej rodziny na pewno się tego podejmie.
-Monika nie ma żadnej rodziny.
Zatkało mnie. Żadnej? Mamy, taty, siostry, wujka, nikogo?
-Dzisiaj przez telefon rozmawiała z Aną czy kimś takim... - powiedziałem z wahaniem.
-Any nie ma teraz w kraju.
Zapadła chwila ciszy. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się David.
-Ja mogę się nią zaopiekować - zaoferował się.
Nie podoba mi się ten pomysł.
-Ja też - powiedziałem nim zdążyłem pomyśleć. Oboje spojrzeli na mnie. Cholera.
-To dobry pomysł - powiedział Robert - David jesteś nam teraz potrzebny, nie mogę dać ci wolnego. Także Janek - zwrócił się do mnie - zaopiekujesz się nią?
-Tak.
   Stawiając mój samochód na parkingu przypomniałem sobie minę Davida, gdy okazało się, że ja zajmę się Moniką. Do tej pory chce mi się śmiać z jego wyrazu twarzy.
   Nikogo nie było na recepcji, więc bez zbędnych pytań zaniosłem Monikę do mojego apartamentu. Ułożyłem ją w moim łóżku, poprzednio zdejmując z niej płaszcz. Znowu była tylko w gorsecie i majtkach. Poczułem ucisk w spodniach. Zareagowałem na ten widok tak jak zareagowałby każdy mężczyzna widzący półnagą boginię. Zawstydzony własną reakcją szybko przykryłem ją kołdrą i poszedłem spać do pokoju gościnnego.

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział szósty

  Rozmyślania przerwało mi zauważenie wysokiego i bladego mężczyzny. Lubasznikow. To on. Na pewno. Jan też go spostrzegł i dał Davidowi sygnał, że nasz cel się zjawił. A więc przedstawienie czas zacząć.

Lubasznikow wolnym krokiem przemierzył salę i usiadł na skórzanej kanapie w zakątku dla VIP'ów. Gestem ręki wezwał kelnerkę, która była odziana w czarną mini i białą koszulę zawiązaną pod biustem na supeł, jednak odkrywającą niemal całkowicie jej piersi. Mężczyzna szepnął jej coś do ucha, a ta kiwnęła głową i ruszyła w kierunku baru. Gdy wróciła, miała na tacy butelkę whiskey.
   Zauważyłam, że facet zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, zapewne w poszukiwaniu nowej zdobyczy. Pora wkroczyć do akcji.
  Chodziłam po sali powoli kołysząc biodrami. W klubie ,,pod różową parasolką'' był podział na dwie grupy: panie do towarzystwa i tancerki. Ja gram tę pierwszą. To trochę upokarzające.
   Przechodziłam właśnie obok sceny, gdy podszedł do mnie jakiś mężczyzna:
-Może pojedziemy do mnie? - spytał.
Zmierzyłam go wzrokiem od góry do dołu i udając zniesmaczoną powiedziałam:
-Jestem zbyt droga jak na ciebie.
Ignorując jego reakcję czym prędzej od niego odeszłam i zaczęłam dalej krążyć po sali. Mijałam się z innymi dziewczynami, ubranymi mniej lub bardziej skąpo. W pewnym momencie zobaczyłam, że Lubasznikow mnie obserwuje. Jest dobrze.
   Spojrzałam się w jego oczy i delikatnie przegryzłam wargę, po czym puściłam do niego oczko. Ten podniósł rękę i ruchem palca wskazującego przywołał mnie do siebie. Podchodząc, uśmiechnęłam się seksownie.
-Słucham? - zapytałam słodko.
-Chciałabyś przeżyć niezapomnianą noc?
Denniej się nie dało?
-Co pan proponuje? - z twarzy nie znikał mi uśmiech. Naprawdę, kosztowało mnie to wiele wysiłku.
-Pojedziemy do mnie... a tam się trochę zabawimy.
-Brzmi kusząco - odparłam.
Mężczyzna wstał i objął mnie w talii. Wolałabym żeby mnie nie dotykał.
   Ubrałam długi płaszcz zakrywający mój strój. Jan i David byli już w gotowości wyjść za nami z klubu. Na razie akcja przebiegała pomyślnie.
   Siedziałam na siedzeniu pasażera w czarnym audi. Prowadził Lubasznikow. Co jakiś czas spoglądał na mnie i uśmiechał się obleśnie. Udawałam, że mi się to podoba. Wyglądając przez okno zauważyłam w lusterku samochód Davida. Czyli są za nami. To dobrze.
   Samochód zatrzymał się przed hotelem ,,Ekspresja''. Był to bardziej hotelik niźli hotel i sądząc po wyglądzie nie był mocno wyrafinowanym miejscem. Lubasznikow odpiął swój pas, a następnie sięgnął po mój. Gdy już byłam wolna położył rękę na moim kolanie, a nos przytknął do mojej szyi:
-Mam na ciebie ochotę... mmm...
Byle tylko go uśpić. Byle tylko go uśpić - powtarzałam sobie ciągle w mojej głowie.
   Minęliśmy recepcję i skierowaliśmy się schodami na górę. On szedł pierwszy, ja truchtałam za nim. Dobrze, że nie ma windy, bo jeszcze w niej by się na mnie rzucił.
   Przekręcił klucz w zamku pokoju numer 38 i gestem gentelmana zaprosił mnie do środka. Wchodząc dokonałam szybkiej analizy pomieszczenia. Nie zauważyłam niczego, w czym mogły znajdować się tajne akta. Usłyszałam zgrzyt zamka, najwyraźniej Lubasznikow zakluczył drzwi. Nim zdążyłam się zorientować, ustał za mną i złapał za uda.
-A może najpierw mały striptiz? - zaproponowałam.
-Hmm.. Podoba mi się twój tok myślenia - złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę innego pomieszczenia, którym okazała się sypialnia. Włączył muzykę, a potem rozsiadł się wygodnie na łóżku.
-Tańcz.
No naprawdę, mógł jeszcze rzucić we mnie plikiem banknotów, wtedy już zupełnie poczułabym się jak skończona dziwka.
   Zaczęłam poruszać biodrami w rytm muzyki i powoli odpięłam guziki mojego płaszcza. Nadal się kołysząc powoli zsunęłam go z ramion tak, że opadł na podłogę. Przejechałam dłonią wzdłuż mojego ciała, zaczynając od piersi, a kończąc na udzie i z niemal tygrysią gracją zbliżyłam się do Lubasznikowa. Położyłam mu ręce na ramionach i kręcąc biodrami przeszłam do pozycji pólprzysiadu, po czym szybko odwirowałam w górę. Mężczyzna rozchylił delikatnie usta. Ja ponownie przejechałam prawą dłonią po biuście i usiadłam mu na kolanach. Tę samą dłoń położyłam na jego lewym ramieniu. Gdy tylko położył dłoń na moim tyłku natychmiast wbiłam mu igłę wypełnioną środkiem usypiającym w szyję. Igła ta wcześniej była ukryta między moimi piersiami. Lubasznikow wydał cichy jęk i osunął się na łóżko.
   Podeszłam do okna i dałam chłopakom czuwającym na przeciwległym dachu znak, że jest okej. Znaczy się, mam nadzieję, że oni tam są.
   Zaczęłam przeszukiwać cały pokój. Zaczęłam od licznych szuflad, po czym przeszłam na półki. Przeszukałam nawet łazienkę. Nie znalazłam nic co mogłoby mnie zainteresować. Moim ostatnim pomysłem było sprawdzenie pod łóżkiem. Bingo! Mam jego laptop.
   Postawiłam urządzenie na biurku i je uruchomiłam. Usiadłam na fotelu przed nim i cierpliwie czekałam, aż się w końcu włączy. Co za złom.
   Gdy moim oczom w końcu ukazał się pulpit przystąpiłam do działania.  Na szczęście komputer nie posiadał wielu plików. Szczególnie zainteresował mnie folder o nazwie ,,XXX'' . Na szczęście nie tkwiło tam porno. Był tam umieszczony jeden plik, nazwany ,,POŚ'' . Uruchomiłam go. Pokazało się okienko informujące, że plik zabezpieczony jest hasłem. Cholera! Skąd mam wiedzieć jakie to hasło...
   Zerwałam się na równe nogi i ponownie zaczęłam przeszukiwać mieszkanie licząc, że hasło jest gdzieś zapisane. Czas mijał, a ja nic nie znalazłam. Za jakiś czas Lubasznikow się obudzi, a wtedy.... Lubasznikow! Jego jeszcze nie przeszukałam!
   Doskoczyłam do śpiącego mężczyzny jak oparzona i zaczęłam sprawdzać mu kieszenie. Portfel, rachunek ze sklepu, jakaś ulotka... Nic co by mi się przydało. Przysiadłam na brzegu łóżka zwrócona w stronę śpiącego. Myślałam o ewentualnych miejscach, w których mogło być zapisane hasło. Nagle zauważyłam na palcu Lubasznikowa coś srebrnego. Obrączka.
   Delikatnie zsunęłam mu ją z palca i zaczęłam oglądać. Po wewnętrznej stornie były wyryte jakieś cyfry. Czyżby...
   Pobiegłam w stronę laptopa i w puste pole wpisałam : 8562119 .
Kliknęłam enter. Nagle ekran zrobił się niebieski. Udało się.
   Nie zastanawiając się wiele wyjęłam pendrivea ukrytego gdzie wcześniej środek usypiający i podłączyłam go do komputera. Natychmiast rozpoczęło się zgrywanie zawartości. Trwało to dobre kilka minut, gdy w końcu specyficzny dźwięk zasygnalizował mi, że zgrywanie zakończone. Wyjęłam pendrivea i schowałam go tam gdzie był poprzednio. Już miałam wyjśc, gdy moją uwagę zwróciła zawartość pliku ,,POŚ'' . To nie były żadne dokumenty o prezydencie... To była lista osób objętych Programem Ochrony Świadków!
   Wyszczerzyłam oczy ze zdumienia i lekko otworzyłam buzię. Program ochrony świadków? Przecież to ściśle tajne... Gorsze niż jakieś akta o prezydencie... Co to ma znaczyć?
   Później o tym wszystkim pomyślę. Teraz muszę odstawić komputer na miejsce i...
   Nagle ktoś przytknął  mi do ust nasączoną czymś szmatę. Szarpałam się z całych sił, ale już po chwili zaczęłam odlatywać. Nie miałam już na nic siły i w końcu straciłam przytomność.

Rozdział piąty

 Nagle zadzwonił mój telefon. Był to Robert.
-Halo - powiedziałam do urządzenia.
-Wracajcie do firmy, to pilne.
-Już się robi szefie - rozłączyłam się i skierowałam w stronę Jana -Musimy się zbierać, jest robota.

 Drogę od strzelnicy do biura pokonaliśmy znacznie szybciej niż z biura do strzelnicy. Jan ma ciężką nogę, nie powiem. Tamten rowerzysta powinien dziękować Bogu, że jeszcze żyje.
   W windzie otrzymałam smsa od Davida o treści ,,Sala konferencyjna :) '' Skierowałam się tam wraz z Janem zaraz po jej zatrzymaniu.
   Drzwi otworzyłam z nieco zbyt dużym hukiem, co zwróciło uwagę Davida. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, całkowicie ignorując Dąbrowskiego. Luźnym krokiem podeszłam i zajęłam miejsce obok niego. Jan usiadł za nami. Wtedy w pomieszczeniu rozległ się głos Roberta, którego wcześniej nie zauważyłam:
-Dostaliśmy cynk z Białego Domu, że pochodzący z Rosji Andrej Lubasznikow, prawdopodobnie jest w posiadaniu dokumentów dotyczących prezydenta - spojrzał na nas znacząco - Jak się można domyślić, dokumenty te nie są dla niego zbyt wygodne. Miejscowi agenci śledzili go aż do granicy Niemieckiej. Tam podrzucili mu nadajnik. Okazało się, że Lubasznikow to zapalony miłośnik podróży. Dzień po dniu przemierzał kolejne granice różnych państw. Kto zgadnie gdzie znajduje się obecnie?
-Polska. Pewnie Warszawa - stwierdziłam.
-Bingo. Lubasznikow znajduje się śmiesznie blisko.
-Dlaczego po prostu go nie aresztujemy? - spytał David.
-Z rozkazu prezydenta. Póki FBI nie zdobędzie dowodów, nie mamy prawa go nawet dotknąć.
-To o dobre imię prezydenta tu chodzi. Dlaczego chce ograniczyć przebieg akcji do minimum? - spytałam - Gdybyśmy go zgarnęli, na przesłuchaniu złamał by się szybciej.
-Andrej Lubasznikow to jego bliski przyjaciel. Połączyły ich wspólne interesy lata temu. Gdyby został teraz aresztowany ludzie domagali by się wyjaśnienia ze strony prezydenta i jak to ludzie, uznali by go za współwinnego.
-Czyli my mamy zdobyć dowody?
-W jaki sposób? - dodał David.
-Lubasznikow w trakcie swojego pięciodniowego pobytu w Polsce odwiedził klub ,,Pod różową parasolką'' już pięć razy. Wybierał jedną, czasem dwie tancerki i udawał się z nimi do hotelu. Można się domyślić co działo się dalej.
   O nie. O nie. Nie ma mowy. Nie. Dlaczego zawsze ja? Mam tylko nadzieję, że Dąbrowski nie jedzie z nami. Zbyt krótko ze mną pracuje, aby stracić do mnie szacunek.
-Jak miałaby przebiegać akcja? - spytałam rzeczowym tonem.
-Wszystko macie opisane w aktach - wręczył mi i Davidowi żółtawe teczki. Zaczęłam czytać swoją, gdy usłyszałam dobiegający zza mnie głos Jana:
-A co ze mną?
-Ach tak, zapomniałbym - Robert podał mu teczkę - ty tej nocy wyjątkowo będziesz trzymał się Davida i osłaniał Monikę.
Znieruchomiałam. Cholera. To będzie niezręczne.
   Godzinę później zastanawiałam się czy nie iść do Roberta i poprosić go o odsunięcie mnie od sprawy. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. Miałam chwilę wolnego czasu więc raz jeszcze zapoznałam się z aktami. Nasza misja miała być stosunkowo nieskomplikowana: ja miałam udawać striptizerkę(nie pierwszy raz z resztą) i robić wszystko, byle tylko Lubasznikow zabrał mnie do siebie. Tam miałabym go uśpić i znaleźć dowody go obciążające. Całą sytuację ma kontrolować David z Dąbrowskim i w razie potrzeby interweniować. I to na tyle. Proste? Proste.
    Wybiła godzina piętnasta, podczas gdy ja wybierałam strój na wieczór. Pomagała mi Lucy, nasza wizażystka i choreograf. Tak, FBI zatrudnia ludzi z tego fachu, można by się zdziwić ile w naszej branży trzeba tańczyć.
   Trenowałam ruchy bioder i mimikę twarzy wraz z Lucy, gdy do sali wszedł David. Z początku go nie zauważyłam i nie przerywałam tańca, jednak gdy tylko usłyszałam pierwszy podejrzany dźwięk od razu się odwróciłam. Uśmiechnął się łobuzersko.
-Nieźle się ruszasz - przyznał wciąż mając ten sam uśmiech na ustach.
-To wszystko zasługa Lucy - spojrzałam na kobietę posyłając jej szeroki uśmiech, który odwzajemniła.
-David dobrze, że jesteś, musisz przymierzyć ubrania, które ci wybrałam.
-Sama wybrałaś? Tak bez mojej konsultacji? - powiedział z udawanym oburzeniem.
-Wybacz, ale masz fatalny gust - poklepała go przyjacielsko po ramieniu i udała się po ubrania na przymiarkę.
David spojrzał na mnie, a ja wybuchnęłam śmiechem.
-To co - objął ręką moje ramiona - Dzisiaj impreza?
-Niektórzy nazywają to pracą - odpowiedziałam z udawanym sarkazmem.
-Klub, światła, muzyka... To impreza - uśmiechnął się.
-Zależy dla kogo. Ty nie musisz iść do łóżka z jakimś ruskiem.
-Co najwyżej podejść do łóżka, wejść wam nie pozwolę - na jego twarzy znowu pojawił się ten łobuzerski uśmiech.
Zaśmiałam się, a on objął mnie mocniej. Wtedy do sali wszedł Jan. Z jakiegoś powodu poczułam, że powinnam odsunąć się od Davida, pokazać Dąbrowskiemu, że to tylko przyjacielski gest, nic poza tym. Nie chciałam jednak zrobić nic gwałtownego, żeby nikt sobie niczego nie pomyślał. Uratowała mnie Lucy, która właśnie weszła do pomieszczenia trzymając całą stertę ubrań. Wykorzystałam sytuację i niepostrzeżenie oddaliłam się na drugi koniec sali, gdzie udawałam, że robię coś na telefonie, ale tak naprawdę przysłuchiwałam sie rozmowie.
-O Jasiek dobrze że przyszedłeś, musisz to przymierzyć - Lucy wręczyła mu czarne spodnie i jeszcze czarniejszą koszulę.
Chwila... Jasiek? Kiedy oni zdążyli się poznać, co?! Może na lekcjach aktorstwa? Z resztą co mnie to interesuje...
-A ty... - skierowała się w stronę Davida -Weź to - podała mu również czarne spodnie, biały t-shirt i granatową marynarkę z rękawami 3/4 . Postanowiłam, że wyjdę z sali, aby chłopaki mogli spokojnie wszystko przymierzyć.
-Idę na kawę - rzuciłam, niby obojętnym tonem i ruszyłam w kierunku drzwi. Po drodze minęłam Jana. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać, ale z oczu... Jego oczy wyrażały jakby... ból.
   Wybiła godzina 22:13 , według planu Lubasznikow miał zjawić się za kilka minut. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze znajdującym się w garderobie. Zobaczyłam w nim atrakcyjną młodą dziewczynę, z delikatnym makijażem, rozpuszczonymi włosami, ubraną w najbardziej zdzirowate ubrania, jakie kiedykolwiek widział świat. Miałam na sobie czarny gorset ze złotymi ornamentami, cały naładowany koronką, oraz czarne przylegające majtki. Ja nie chcę wychodzić ubrana w taki sposób. Nie chcę. Jakoś nigdy się tym nie przejmowałam, mimo, że najczęściej na akcje jeździłam z Davidem. Nie wiem co się teraz dzieje. Weź się w garść Monia!
   Poprawiłam włosy i wyszłam na salę. Wokół niej wirowało wiele tancerek ubranych w różnoraki sposób. Tak teraz myślę, że one są ubrane bardziej zdzirowato niż ja. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jednak źle. Hmm.. Coś się wymyśli. Jak zawsze.
   David siedział przy stoliku i spoglądał na tancerki. Kilka metrów dalej przy barze siedział Jan. Miałam wrażenie, że patrzy się prosto na mnie. Zrobiło mi się trochę niezręcznie. Ten strój...
   Rozmyślania przerwało mi zauważenie wysokiego i bladego mężczyzny. Lubasznikow. To on. Na pewno. Jan też go spostrzegł i dał Davidowi sygnał, że nasz cel się zjawił. A więc przedstawienie czas zacząć.

sobota, 14 marca 2015

Rozdział czwarty

 Minuty mijały powoli,a godziny jeszcze wolniej. Nic się nie działo, nic nie było do roboty... totalne nudy. Rysowałam sobie karykatury w notesie, gdy nagle mnie oświeciło.

 -Mieliśmy jechać na strzelnicę! - powiedziałam do Jana z nieco zbyt dużym entuzjazmem -Wiesz, zobaczyć jak strzelasz...
-A tak tak, faktycznie. - Chłopak był lekko oszołomiony moim zachowaniem. Nie pierwszy raz z resztą. -Tylko kiedy ma...
Przerwałam mu w połowie zdania:
-Teraz.
-Ale jak teraz? Przecież musimy być w firmie i...
-Poczekaj chwilę. - powiedziałam, po czym wstałam z krzesła obrotowego i udałam się do biura mojego szefa Roberta.
   Robert rozmawiał przez telefon i dał mi znać ręką, abym poczekała. No więc poczekałam. Gdy odłożył urządzenie spojrzał na mnie pytająco.
-Jan i ja jedziemy na strzelnicę - oznajmiłam bez większych emocji. -muszę sprawdzić jak radzi sobie z bronią.
-Mhm. No to jedźcie. - powiedział, po czym sięgnął po jakieś dokumenty, a ja wyszłam bez słowa.
   Widać, że był nie w humorze. Normalnie bardziej bije od niego empatią, dzisiaj jednak... niekoniecznie. Z doświadczenia wiem, że w takiej sytuacji trzeba po prostu poczekać aż mu przejdzie.
   -Chodź. - machnęłam głową w kierunku drzwi i nie czekając na reakcję Jana szybkim krokiem ruszyłam w ich stronę. Nie oglądałam się, jednak wiedziałam, że chłopak po moich słowach zerwał się na równe nogi i pobiegł za mną.
-Jedziemy na strzelnicę? - zapytał, gdy wsiadaliśmy do windy.
-Mhm. Masz samochód? To kawał drogi, a ja przyjechałam na motorze.
-Jeździsz na motorze?
-Dziwi cię to? - zaśmiałam się.
-Nie.. no dobra, może trochę.
Winda się zatrzymała. Wysiedliśmy na parterze i skierowaliśmy się ku wyjściu.
   Na początku trasy milczałam, co jakiś czas dając Janowi wskazówki gdzie ma jechać. On sam był skupiony na drodze. Gapiłam się przez okno i podziwiałam panoramę Warszawy, gdy usłyszałam jego głos:
-Długo już pracujesz w firmie?
Skamieniałam. Nie spodziewałam się takich pytań. Nawet ich nie chciałam. Jedne pytania rodzą drugie, a ja nie mam zamiaru zapoznawać go z moją przeszłością.
-Dość długo. - usłyszałam w moim głosie małą, malutką nutkę wrogości. Proszę, nie zadawaj więcej pytań. Proszę.
-Jak się tu dostałaś? - spytał z autentycznym zainteresowaniem.
Westchnęłam. Cholera.
-Nie chcę o tym mówić. - powiedziałam wprost.
Nie wiem, czy wziął moje słowa do siebie, czy też zauważył moje zaciśnięte w pięści dłonie, ale kiwnął lekko głową i aż do strzelnicy o nic nie spytał.
   Przy wejściu powitał nas Mark - właściciel strzelnicy. Potężny, wytatuowany mężczyzna. No i w dodatku łysy.
-Witaj Monia - uśmiechnął się i rozstawił ręce na boki, sygnalizując, że chce mnie przytulić. Odwzajemniłam gest i podeszłam do niego.
-Cześć Maaark - przytuliłam się do niego.
Marka znam od dawna. Współpracuje z FBI już chyba od ponad piętnastu lat. To on nauczył mnie strzelać. I to całkiem nieźle. To jedna osoba z mojej bardzo nielicznej grupy przyjaciół.
-A kto to? - spojrzał na Jana delikatnie się ode mnie odsuwając.
-To jest Jan Dąbrowski, szkoli się. - odparłam.
-Witam - Mark wyciągnął rękę w geście powitania.
Chłopak podał mu dłoń i odparł -Dzień dobry.
-To od czego zaczynamy? - spytał Mark.
-Na początek chciałabym zobaczyć jak radzi sobie z pistoletem, a potem, w miarę jego umiejętności przejdziemy do czegoś mocniejszego.
-Dobrze, no to chodźcie za mną.
Mark poprowadził nas do sali, w której znajdowały się tarcze do strzelania. Weszliśmy do jednego z sektorów. Mark podał mi i Janowi słuchawki tłumiące odgłosy z zewnątrz. Zanim je ubrałam, wręczył Dąbrowskiemu pistolet. Chłopak niepewnie wziął go od niego i stanął naprzeciwko tarczy. Wyciągnął ręce przed siebie i już już miał strzelić, gdy go powstrzymałam gestem ręki. Podniósł jedną ze słuchawek i spojrzał na mnie pytająco.
-Rozstaw nogi - powiedziałam - W ten sposób będziesz stał stabilniej i nie odrzuci cię w tył siła wystrzału.
Kiwnął głową i posłusznie przybrał właściwą postawę. Skupiony na celu wystrzelił. Kula trafiła w sam środek tarczy.
-Całkiem nieźle - poklepałam go przyjacielsko po ramieniu.
-To prawda, rzadko trafia się nam taki dobry strzelec - dodał Mark.
-To teraz spróbuj trafić w głowę, tam gdzie jest pięćdziesiątka. - powiedziałam. Lepiej się upewnić, czy czasem chłopak nie leci na farcie.
Usłyszałam stłumiony przez słuchawki huk, co oznaczało, że Jan wystrzelił. Znowu trafił do celu.
Widząc moją minę pełną podziwu chłopak się uśmiechnął.
-Mark myślę, że powinien spróbować ze snajperki.
-W porządku, zaraz przyniosę - wziął od Jana pistolet i udał się do magazynu.
-Snajperki? - spytał nieco wystraszony chłopak.
-Spokojnie - uśmiechnęłam się - Tylko zobaczyć czy z innym rodzajem broni też ci dobrze idzie.
-Czyli, że jak spudłuję to nic się nie stanie?
-Nie - uśmiechnęłam się pobłażliwie - Tak w ogóle, to miałeś już kontakt z bronią?
-Nieszczególnie...
-Naprawdę? - zdziwiłam się - Bardzo dobrze strzelasz.
Jan otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je, w chwili gdy wrócił Mark.
-Potrzebują mojej pomocy z karabinami - powiedział do mnie wręczając mi snajperkę - poradzisz sobie?
-Przecież to moja ulubiona broń - powiedziałam ze szczerym uśmiechem.
-He he przecież wiem, żartuję - odwzajemnił uśmiech, po czym wyszedł.
   Ustawiłam snajperkę na specjalnym podeście i skierowałam ku tarczy.
-Wiesz jak się tym posługiwać? - spytałam.
-Nie...
-W porządku. Więc na początku przybierasz odpowiednią pozycję - pochyliłam się i oparłam łokciami o podłoże. Palec wskazujący prawej ręki oparłam o spust, a lewą rękę położyłam luźno z boku - Potem ustalasz cel - spojrzałam przez celownik - I strzelasz - nacisnęłam spust. Kula trafiła dokładnie co do milimetra w prawe oko narysowane na tarczy-dokładnie tam, gdzie miała trafić. - Teraz ty - powiedziałam i odsunęłam się od mojej ukochanej broni.
Jan niepewnie podszedł do snajperki. Pochylił się i położył palec na spuście. Obserwowałam go w ciszy, jednocześnie myśląc, czy ja też się tak wypinałam? Chyba tak. O rany.
   Z rozmyśleń wyrwał mnie odgłos wystrzału. Jan trafił nieco na lewo od serca.
-Gdzie chciałeś trafić? - spytałam.
-W głowę....
-Nie szkodzi. Nie jest to łatwa broń. Poza tym, czy trafisz w głowę, czy w serce koleś i tak zginie, więc nie ma co się przejmować.
Jan uśmiechnął się tak bardzo... uroczo...
Monika... ogarnij ty się w końcu.
Nagle zadzwonił mój telefon. Był to Robert.
-Halo - powiedziałam do urządzenia.
-Wracajcie do firmy, to pilne.
-Już się robi szefie - rozłączyłam się i skierowałam w stronę Jana -Musimy się zbierać, jest robota.

środa, 11 marca 2015

Rozdział trzeci

 Podeszłam do okna i zamknęłam je z hukiem. Westchnęłam, po czym odłożyłam pistolet na stolik, a sama usadowiłam się na kanapie. Oparłam głowę o oparcie i przymknęłam oczy. Nagle ktoś chwycił mnie za  gardło.

Ucisk był mocny i niezwykle bolesny. Chwyciłam przedramiona napastnika i zaczęłam je szarpać, jednak niewiele to dało. Zaczęłam kasłać z powodu braku tlenu. Wbiłam paznokcie w jego skórę, aż zaczęła płynąć krew. Mężczyzna krzyknął i odskoczył w tył. Łapiąc powietrze zerwałam się z kanapy i złapałam za leżący na stoliku pistolet. Wymierzyłam nim w intruza i pociągnęłam za spust, broń jednak nie wystrzeliła.
-Cholera! - krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. Pobiegłam w stronę łazienki. Wręcz wskoczyłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Wtem ktoś popchnął mnie na ścianę. Trafiłam w nią głową, po czym upadłam na ziemię. Chciałam uciekać, ale silne męskie ręce chwyciły mnie za kark i ustawiły do pionu. Próbowałam się bronić, jednak moje uderzenia były słabe. Gdzie się podziały wszystkie lekcje samoobrony? Gdzie się podziała moja siła? Mój spryt? Co się do cholery dzieje!?
   Napastnik rzucił mną o ziemię. Na błękitnych kafelkach pojawiła się krew. Dużo krwi. Moje włosy wręcz w niej pływały. Nie miałam siły krzyczeć. Nie miałam siły wstać. Nie miałam siły się bronić.
-Proszę... - wyszeptałam ze łzami w oczach.
Mężczyzna zaśmiał się histerycznie i kopnął mnie w brzuch. Potem kolejny raz. I następny. Dobrze się przy tym bawił. Ja zwijałam się z bólu i płakałam.
-To by było na tyle ślicznotko. - szepnął do mojego czerwonego od krwi ucha.
   Przez mój ledwo żywy mózg przeleciała pocieszająca myśl, że może mnie zostawi, da mi spokój. Właśnie traciłam przytomność, gdy zobaczyłam czarny zarys mężczyzny stojącego nade mną z pistoletem w dłoni. Ze szczerym uśmiechem na twarzy nacisnął spust.
-NIE! - wrzasnęłam zrywając się do pozycji siedzącej. Dyszałam, kleiłam się od potu, a twarz miałam we łzach. Kolejny koszmar. Śnią mi się często, od czasu śmierci moich rodziców. Z czasem zaczynały zmieniać tematykę. Na początku śniły mi się ciała mamy i taty, nad którymi stałam ja z bronią w ręku. Gdy poznałam Anę śniła mi się jej odcięta głowa leżąca w kałuży krwi nieopodal reszty ciała. Po wielu terapiach koszmary ustały, ale na krótko. Teraz co najmniej raz w tygodniu śni mi się, że ktoś mnie atakuje, zabija, bądź torturuje. Nie są to przyjemne sny.
   Na zegarku widniała godzina 4:46, na zewnątrz już świtało. Stwierdziłam, że już nie zasnę, więc ześlizgnęłam się z łóżka, nadal lekko dysząc. Wolnym krokiem ruszyłam do łazienki, do której drzwi znajdowały się w moim pokoju. Zdjęłam z siebie czarną bieliznę w której spałam tej nocy i weszłam pod prysznic.
   Ciepła woda odprężyła moje ciało i w magiczny sposób oczyściła mój umysł. Bite dwadzieścia minut stałam w bezruchu opierając się o ścianę i pozwalając, aby woda po mnie spływała. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z kabiny, jednak musiałam. Zakręciłam wodę i bezceremonialnie zaczęłam wycierać ręcznikiem swoje mokre ciało. Zajęło mi to mniej niż minutę. Powędrowałam nago do sypialni. Nieśpiesznie otworzyłam górną szufladę szafki i wyjęłam z niej komplet fioletowej koronkowej bielizny, po czym rzuciłam ją na łóżko. Podeszłam do szafy, z której wygrzebałam jeansowe shorty z postrzępionymi nogawkami, czarną bokserkę i czerwoną koszulę w kratę. Nigdy nie ubierałam się do pracy oficjalnie, zresztą nie tylko ja. Nasza firma to nie komisariat, a my nie jesteśmy policjantami. Zajmujemy się misjami specjalnymi, których nie są w stanie wykonać zwykli funkcjonariusze. Najczęściej odgrywamy jakieś role, często przez bardzo długi okres. Nasza praca jest niezwykła, więc nasza firma też jest niezwykła. Co prawda piszemy sprawozdania i robimy różne inne nudne rzeczy, ale mamy sporo luzu. A do tego płacą nam naprawdę duże pieniądze. Tak wiem, firma marzeń.
   Ubrałam się, a następnie podeszłam do dużego lustra stojącego w rogu pokoju. Ujrzałam w nim swoje odbicie: wysoką brunetkę o długich nogach, niezłym tyłkiem i płaskim brzuchem. Oczy w kolorze zielonym błyszczały w blasku wschodzącego słońca. Postanowiłam, że włosy siegające mi do trzech czwartych długości pleców zostawię dziś rozpuszczone. Jedyne co zrobiłam, to równy przedziałek na środku głowy. Wydaje mi się, że w nim wygladam najlepiej.
   O godzinie 5:17 byłam już ubrana i gotowa do wyjścia. Niestety, to za wcześnie. Udałam się więc do kuchni i zrobiłam sobie śniadanie, a konkretnie zalałam płatki mlekiem. Zjedzenie tego zajęło mi kilka minut. Kilka minut to wciąż niewystarczająco dużo. Mam jeszcze ponad godzinę.
   Postanowiłam, że bezczynne siedzenie na tyłku i gapienie się w ścianę to zajęcie zupełnie nieprzydatne, więc włożyłam czarne trampki, wzięłam ze stołu kluczyki do Bob'a i pojechałam do pracy.
   Gdy weszłam do firmy nikogo w niej jeszcze nie było. Żadnej żywej duszy. Właściwie to dla mnie dość korzystna sytuacja, gdyż nie przepadam za hałasem, a w ciszy będę mogła spokojnie popracować. Właśnie sięgałam po papiery do wypełnienia, gdy do firmy wszedł Jan.
   Gdy tylko zbliżył się do mojego biurka, miał równie zdziwioną minę co ja.
-Cześć - powiedziałam.
-Cześć.
-Wcześnie dziś.
-Tak.. ja.. miałem kłopoty ze snem, a rano nie bardzo miałem co ze sobą zrobić... więc przyjechałem tutaj - słyszałam wahanie w jego głosie. Może uważa, że nie powinien mi tego mówić? -A ty zawsze tak wcześnie?
-Nie... Właściwie to miałam taki sam problem jak ty. Niestety.
    Od kiedy my jesteśmy ze sobą na ty? Nie chodzi mi o jego stosunek do mnie, ale mój stosunek do niego. Chociaż... Właściwie mu się przedstawiałam z imienia. Nie wiem czemu, nigdy wcześniej tego nie robiłam.
-Zrobić ci kawę? - spytał nieoczekiwanie.
-O tak, byłoby fajnie - uśmiechnęłam się.
Mały gest, a cieszy. Wiem, że to jego praca, ale wyszedł z własnej inicjatywy, a to miłe.
   Kawa w jego wykonaniu jest rewelacyjna. Jaś... znaczy Jan jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Fajnie się z nim rozmawia, nie tylko o pracy. Aktualnie przegląda stare raporty, które mu dałam, aby mógł dobrze zrozumieć czym właściwie się zajmujemy. Ominęłam jeden raport z misji, w której udawałam striptizerkę.
   Skończyłam wypełniać wszystko co miałam do wypełnienia i okazało się, że nie było tego dużo. Była godzina 6:23. Już za kilka minut do firmy zaczną zjeżdżać się ludzie.
   Siedzenie i wolne sączenie kawy szybko mi się znudziło. Ukradkiem spojrzałam na Jana siedzącego naprzeciwko mnie. Minę miał poważną, skupioną na czytanym przez niego raporcie. Była w nim mowa o misji we Włoszech, podczas której ja i mój kolega z pracy David rozbiliśmy gang handlarzy kokainy. Zwykli handlarze nie zwróciliby szczególnie naszej uwagi, bo ludzie ćpali, ćpają i będą ćpać, ale kokaina ta była niezwykle niebezpieczna, a kontakt z nią, choćby jedno małe pociągnięcie nosem skutkowało niemal natychmiastową śmiercią. Sytuacja była poważna, więc musieliśmy działać. David podszywał się pod wpływowego dilera, a ja robiłam za jego ,,dupę'' . Można się domyślić jak przebiegała ta akcja.
   O godzinie 6:34 do firmy wszedł Robert. Nie wyglądał na zaskoczonego widząc mnie i Jana w pustej firmie. Szybkim krokiem pomaszerował do swojego gabinetu przelotnie kiwając nam głową. Też chciałam kiwnąć do niego głową, lecz nawet już się nie patrzył, więc nie było sensu.
   Clary, Andrea i David przybyli do firmy jako następni. Z Clary wymieniłyśmy się uśmiechami, David przechodząc rzucił ,,Hej'' i puścił do mnie oczko, a Andrea jak zwykle mnie ignorowała. I dobrze, nie przepadam za nią.
   Minuty mijały powoli,a godziny jeszcze wolniej. Nic się nie działo, nic nie było do roboty... totalne nudy. Rysowałam sobie karykatury w notesie, gdy nagle mnie oświeciło.

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział drugi

       Chłopak był wysoki i szczupły, a jego ciemne włosy nabrały lekkich odcieni rudości na skutek promieni słońca. Wyglądał sympatycznie.
-Cześć, jestem Monika - powiedziałam siląc się na miły wyraż twarzy. Widać, że był zdziwiony moją postawą, pewnie słyszał co stało się z jego poprzednikami. 
Podał mi dłoń i się przedstawił:
-Cześć, jestem Jaś... to znaczy Jan. Jan Dąbrowski.

Chłopak był wyraźnie skrępowany. W sumie to... słodkie. Tak jak to, że zamiast Jan przedstawił się jako Jaś.
-Monika! - skarciłam się w duchu - nie możesz postrzegać swoich współpracowników jako obiektów seksualnych!
-Miło mi. - znowu użyłam tego miłego tonu - będziemy razem pracować.
-Tak... tak, ja... eeee... jestem zaszczycony... eee... - zachciało mi się śmiać z jego zachowania.
-Usiądź - wskazałam gestem na krzesło, sama siadając po przeciwnej stronie biurka - na początek objaśnię ci zasady...
Zaczęłam mówić to co zwykle, czyli że ma mnie się zawsze słuchać podczas akcji, nie używać broni bez wyraźnego powodu, bla bla, bla bla. Ogółem zbiór zasad i przepisów, których bezwarunkowo ma przestrzegać. Jeszcze żaden jego poprzednik nie działał według nich w stu procentach. Żaden.
-Czy wszystko zrozumiałeś? - zapytałam.
-Tak... tak.
-To dobrze. Potrafisz strzelać? - sądząc po jego minie chyba go zaskoczyłam nagłą zmianą tematu.
-Tak, podobno całkiem nieźle. - w końcu powiedział jakieś zdanie bez zająknięcia.
-Dobrze, w takim razie jutro pojedziemy na strzelnicę i ocenimy twoje umiejętności - powiedziałam to siląc się na jak najbardziej profesjonalny ton - a teraz proszę cię, zaparz mi kawę.
Posłusznie oddalił się w stronę expresu, choć znając życie nie spodziewał się takiej prośby. Wszyscy nowi zawsze myślą, że jak dostali się na szkolenie do FBI to od razu będą jakimiś super tajniakami z bronią, będą jeździć na mega niebezpieczne misje i się szefować. Nie lubię takiego zachowania. Najgorzej jest gdy przyślą ci jakiegoś starszego od ciebie żigolaka, który nie dość, że uważa się za Bóg wie kogo, ciebie uważa za jakąś pierwszą lepszą małolatę, która na stanowisko dostała się przez łóżko, to w dodatku w pewnym momencie zaczyna z tobą flirtować. Tak tak, dobrze cię pamiętam Ósemko. Twój krzyk wywołany złamaniem nosa był dla mnie niczym najpiękniejsza pieśń.
   Dąbrowski przyniósł mi całkiem dobrą kawę, którą sam posłodził odpowiednią ilością cukru. Nie wiem czy kogoś spytał, czy też strzelał, ale jak na razie dobrze się spisuje. Teraz siedzi sobie cicho i czeka na dalsze instrukcje. Łał. To mi się jeszcze nigdy nie przydarzyło. Postanowiłam być miła i dałam mu jakieś proste dokumenty do wypełnienia, aby się chłopak nie nudził. Wypełnił je w ciszy. Duże łał. To to już w ogóle nigdy mi się nie zdarzyło. Jeśli tylko okaże się taki rzetelny podczas akcji, myślę, że zostanie z nami na dłużej.
   Właśnie dosiadałam mój motocykl, gdy zobaczyłam Nowego, jak wsiada do samochodu. Nie jestem wybitnym znawcą samochodów, ale ten akurat wyglądał na drogi. W FBI, będąc szpiegiem na moim poziomie płacą wręcz fortunę, dlatego mnie jest stać na takie auto. Ale jego? On nie zachowuje się jak ktoś z bogatej rodziny, więc pozostaje tylko jedna opcja - został wcześnie rekrutowany. Ten chłopak powoli zaczyna mnie intrygować...
   Leżałam właśnie na kanapie i oglądałam jakiś śmieszny film, gdy odezwał się dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran - to Ana, moja najlepsza przyjaciółka. Podniosłam urządzenie i nacisnęłam zieloną słuchawkę:
-Heeeej - usłyszałam wesoły głos Any.
-Heeeej - odpowiedziałam równie wesoło.
-Co tam słychać?
-To co zawsze.
-To znaczy? - w jej głosie usłyszałam nutkę zniecierpliwienia.
Zaczęłam jej opowiadać o wszystkim co wydarzyło się od czasu jej ostatniego telefonu, czyli od wczoraj. Jak można się domyślić nie było tego dużo.
-... a potem poznałam tego całego Dąbrowskiego.
-Jak ma na imię?
-Jan.
-Ładne imię - przyznała - i w dodatku takie skomplikowane, aż dziwne, że je zapamiętałaś!
-Oszczędź sobie ten sarkazm - wywróciłam oczami - ty mów lepiej co u ciebie w tej całej Anglii.
Ana zaczęła mi opowiadać o wszystkim: o swoim dniu, o szefie, o tym, że kupiła psa i o tym, jak jej narzeczony wywołał pożar w kuchni.
-Hahahaha! Nie miałam pojęcia, że marchewka jest tak bardzo łatwopalna.
-To nie jest śmieszne... - rzuciła Ana z udawanym wyrzutem.
-Jest, uwierz mi. - uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Ja muszę kończyć - wyczułam delikatny smutek w jej głosie - tęsknię.
-Ja też za tobą tęsknię. Pa, do jutra.
-Papa. - rozłączyła się, a ja znowu zostałam sama ze sobą.
   Obudziłam się w środku nocy. Była wyjątkowo ciemna, na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy, a księżyc chował się za chmurami. Powoli ustawiłam się do pozycji siedzącej. Zmęczonymi oczami rozejrzałam się po pokoju i znowu opadłam głową na poduszki.
Wtedy to usłyszałam. Dźwięk rozbijającego się wazonu. Gwałtownie wyskoczyłam z łóżka i zabrałam z szuflady pistolet. Cicho i powoli skierowałam się ku drzwiom i wyjrzałam przez nie. Niczego nie zauważyłam. Ostrożnie przekroczyłam próg i szybkim ruchem zapaliłam światło. Nie zauważyłam nikogo. Moją uwagę zwróciło otwarte okno balkonowe i szczątki wazonu. Może to wiatr go strącił ze stołu? Istnieje taka możliwość. Tylko... nie przypominam sobie, abym dziś wychodziła na balkon.
   Podeszłam do okna i zamknęłam je z hukiem. Westchnęłam, po czym odłożyłam pistolet na stolik, a sama usadowiłam się na kanapie. Oparłam głowę o oparcie i przymknęłam oczy. Nagle ktoś chwycił mnie za  gardło.

piątek, 6 marca 2015

Rozdział pierwszy

  Dzień zapowiadał się jak każdy inny. Wstałam, ubrałam się i ruszyłam do pracy. Była godzina 6:30 w Warszawie, poniedziałek. Ze swojego własnego doświadczenia wiem, że w poniedziałek prawdopodobieństwo korków ulicznych jest o ponad 25% większe niż w inne dni. Postanowiłam, że dziś pojadę moim ulubionym czarnym Bob'em. Tak tak wiem, nadawanie imion ludzkich przedmiotom martwym jest nieco dziwne, ale jakże przydatne. Przykładowa sytuacja: dzwonię do przyjaciółki jak zawsze przed akcją i mówię jej, że wybieram się na dość niebezpieczną misję.
-Ale chyba nie idziesz tam sama, prawda? - pyta.
-Em... nie, spokojnie, będę z Bobem - odpowiadam.
I wyobraźcie sobie, że to ją uspokaja! Fakt faktem, nie ma pojęcia, że Bob to mój ukochany motocykl, no ale to chyba lepiej dla mnie.
   Mknąc z prędkością 100km/h pokonałam dystans dzielący mój dom od biura w siedem i pół minuty. Zaparkowałam Bob'a na podziemnym parkingu i ruszyłam w stronę budynku.
   Przy wejściu powitała mnie Clary, jedna z moich współpracowniczek, którą szczerze mówiąc uwielbiam. Jest zawsze pomocna i jest całkiem niezłą hakerką. Rok temu w moje urodziny, włamała się do komputerów w czasopiśmie ,,Styl'' i tuż przed wydrukiem dodała tam informację, że w dniu 28 kwietnia Monika Watson obchodzi swoje urodziny i wszyscy niech życzą jej sto lat!
Wyobraźcie sobie moją minę, gdy otworzyłam pierwszy lepszy magazyn, którym okazał się właśnie ,,Styl''. Oczywiście, Watson to nie moje prawdziwe nazwisko. Tylko ja i mój szef Robert wiemy, co widnieje w moim akcie urodzenia.
-Cześć Moniko. - powiedziała Clary z uśmiechem.
-Hej Clary - odpowiadam jej z równie wyszczerzoną buzią - dobrze dziś wyglądasz. Jak tam twój nadgarstek?
-Już lepiej, mogę nim poruszać, spójrz - machnęła kilka razy dłonią-a ten sukinkot w końcu za kratkami.
-Słyszałam, że nieźle go poturbowałaś. - uśmiechnęłam się.
-E tam, nic takiego, tylko trzy złamane żebra i uszkodzony zgryz.-odwzajemniła uśmiech.
-No cóż, zasłużył. Ja będę lecieć, mam masę raportów do napisania.-zaczęłam się powoli oddalać.
-Zapomniałabym, Robert chce cię widzieć.
-Co? Mnie? Eh, ok, dzięki za info. - uśmiechnęłam się krzywo i ruszyłam do biura mojego szefa.
   Zapukałam do drzwi i niemal od razu usłyszałm charakterystyczne ,,proszę''. Weszłam do środka. Wnętrze było spore, utrzymane w jasnych kolorach, co dodatkowo je optycznie powiększało. Na samym środku stało duże drewniane biurko, a przy nim siedział mój szef, Robert.
-Usiądź - powiedział wskazując dłonią krzesło na przeciwko siebie - mam dla ciebie wiadomość.
Posłusznie wykonałam jego polecenie i spojrzałam na niego z wyczekującą miną. Ten zaczął swym potężnym głosem:
-Moniko, jak pewnie wiesz, jesteś jedną z naszych najlepszych agentów.
-Oho - pomyślałam - zaczyna się.
Robert kontynuował:
-Jesteś niezawodna. Każda misja kończy się sukcesem. Jednak niepokojący jest fakt, jak traktujesz swoich współtowarzyszy. - Już miałam coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie gestem dłoni - powiedz mi, dlaczego złamałaś rękę Green'owi? I to umyślnie, podczas akcji. - Ton głosu miał jak zawsze spokojny. Czasami przerażał mnie ten jego spokój.
-Nie potrafił posługiwać się bronią. Prawie postrzelił właściciela budynku. Nie słuchał mnie gdy kazałam mu schować broń. Dla zdrowia ludzi i jego własnego złamałam mu rękę. - starałam się mówić równie spokojnym głosem. Chyba nawet mi to wyszło.
-Złamałaś mu rękę dla jego własnego zdrowia? Ciekawe... - pogładził palcami brodę i wyglądał jakby nad czymś głęboko myślał - To trochę nieodpowiedzialne, nie sądzisz? Nie masz już piętnastu lat, musisz uważać co robisz.
Nie użył wieku piętnastu lat przypadkowo. Mając czternaście lat straciłam moich rodziców. Byli ofiarami napadu. Na jakiś czas mieszkałam w rodzinach zastępczych i łagodnie mówiąc nie byłam odpowiedzialnym dzieckiem. Byłam wręcz rozwydrzonym bachorem, który wiecznie pakował się w kłopoty. Bójki, rozboje...napady... . Byłam jakoś kilka miesięcy przed szesnastymi urodzinami, gdy przypadkiem natrafiłam na jakichś agentów. Wtedy nie wiedziałam, że to agenci i buchnęłam jednemu portfel. Gdy się zorientowali zaczęli mnie gonić. Dogonili mnie. Sama nie wiem jak, jednego z nich obezwładniłam, a drugiego lekko poturbowałam. Krótko po tym wydarzeniu do domu rodziny, w której aktualnie się znajdowałam zjechało się kilku tajniaków, w tym Robert i zabrali mnie ze sobą na szkolenie. Nikt po nie raczej nie płakał. Podczas szkolenia trzymano mnie na krótkiej smyczy, już nie pakowałam się w kłopoty i nauczyłam się używać swojej złości w dobrym celu. No i zostałam jedną z najmłodszych agentek FBI na świecie.
-Tak, wiem, że nie mam piętnastu lat. Mam już dziewiętnaście lat i zdaję sobię sprawę z mojego błędu. Nie powinnam była łamać mu ręki.-przyznałam, choć niechętnie.
-Cieszę się, że chociaż rozumiesz. Mam rozumieć, że nie zrobisz już nic żadnemu swojemu podopiecznemu?
Podopiecznymi Robert nazywał agentów szkolących się. Moim zdaniem nie powinnam mieć nigdy żadnego podopiecznego, naprawdę. Green nie był jedynym przypadkiem,któremu zrobiłam krzywdę. Była jeszcze Jedynka, Szesnastka, Ósemka, Dwunastka i Trójka. Znaczy mieli jakieś tam nazwisko, ale zapamiętywanie czegoś, co mi się nie przyda nigdy w życiu jest raczej zbędne, dlatego nazywałam ich jakimiś liczbami. Green odpadł tak szybko, że nawet nie zdążyłam nadać mu numerka.
-Dostaniesz nowego podopiecznego. Ale wiedz, że jeśli zrobisz mu krzywdę, już więcej ich nie będzie. - ton jego głosu stał się lekko surowy. Tak naprawdę nie chcę go zawieść, w końcu to dzięki niemu jestem tu, a nie gdzieś indziej.
-Nie zawiodę cię. - powiedziałam z powagą. Robert uśmiechnął się:
-Wiem. Chłopak czeka na ciebie przy twoim biurku. To może być dla ciebie nowość, bo jest w twoim wieku. Mam nadzieję, że się dogadacie. - po tych zdaniach kiwnęłam delikatnie głową i wyszłam bez słowa.
Właściwie to faktycznie to dla mnie nowość. Wszyscy moi podopieczni byli zawsze ode mnie starsi o conajmniej cztery lata. Chłopak musi być dobry, skoro dostał się na staż do FBI w tak młodym wieku. W moim wieku...
   Idąc wolnym krokiem w stronę swojego biurka zauważyłam, że ktoś przy nim stoi.
-To pewnie on - pomyślałam.
Chłopak stał do mnie bokiem. Był ubrany nienagannie(czyt.sztywno), miał na sobie czarną marynarkę, białą koszulę i czarne delikatnie zwężające się ku dołowi jeansy.
-Dobrze, że nie ubrał spodni od garnituru. - pomyślałam z lekkim rozbawieniem.
Właściwie wygląda dobrze. Pamiętam, jak pierwszego dnia Trójka ubrała się jak na pogrzeb. To jeszcze mogłam znieść, ale gdy wyjął z kieszeni czarne gladiatorki i dumnym krokiem przemierzał dystans od mojego biurka do expresu do kawy nie wytrzymałam i z premedytacją wylałam na niego kawę którą mi przyniósł. Byle tylko się przebrał!
   Chłopak był wysoki i szczupły, a jego ciemne włosy nabrały lekkich odcieni rudości na skutek promieni słońca. Wyglądał sympatycznie.
-Cześć, jestem Monika - powiedziałam siląc się na miły wyraż twarzy. Widać, że był zdziwiony moją postawą, pewnie słyszał co stało się z jego poprzednikami.
Podał mi dłoń i się przedstawił:
-Cześć, jestem Jaś... to znaczy Jan. Jan Dąbrowski.