środa, 11 marca 2015

Rozdział trzeci

 Podeszłam do okna i zamknęłam je z hukiem. Westchnęłam, po czym odłożyłam pistolet na stolik, a sama usadowiłam się na kanapie. Oparłam głowę o oparcie i przymknęłam oczy. Nagle ktoś chwycił mnie za  gardło.

Ucisk był mocny i niezwykle bolesny. Chwyciłam przedramiona napastnika i zaczęłam je szarpać, jednak niewiele to dało. Zaczęłam kasłać z powodu braku tlenu. Wbiłam paznokcie w jego skórę, aż zaczęła płynąć krew. Mężczyzna krzyknął i odskoczył w tył. Łapiąc powietrze zerwałam się z kanapy i złapałam za leżący na stoliku pistolet. Wymierzyłam nim w intruza i pociągnęłam za spust, broń jednak nie wystrzeliła.
-Cholera! - krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. Pobiegłam w stronę łazienki. Wręcz wskoczyłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Wtem ktoś popchnął mnie na ścianę. Trafiłam w nią głową, po czym upadłam na ziemię. Chciałam uciekać, ale silne męskie ręce chwyciły mnie za kark i ustawiły do pionu. Próbowałam się bronić, jednak moje uderzenia były słabe. Gdzie się podziały wszystkie lekcje samoobrony? Gdzie się podziała moja siła? Mój spryt? Co się do cholery dzieje!?
   Napastnik rzucił mną o ziemię. Na błękitnych kafelkach pojawiła się krew. Dużo krwi. Moje włosy wręcz w niej pływały. Nie miałam siły krzyczeć. Nie miałam siły wstać. Nie miałam siły się bronić.
-Proszę... - wyszeptałam ze łzami w oczach.
Mężczyzna zaśmiał się histerycznie i kopnął mnie w brzuch. Potem kolejny raz. I następny. Dobrze się przy tym bawił. Ja zwijałam się z bólu i płakałam.
-To by było na tyle ślicznotko. - szepnął do mojego czerwonego od krwi ucha.
   Przez mój ledwo żywy mózg przeleciała pocieszająca myśl, że może mnie zostawi, da mi spokój. Właśnie traciłam przytomność, gdy zobaczyłam czarny zarys mężczyzny stojącego nade mną z pistoletem w dłoni. Ze szczerym uśmiechem na twarzy nacisnął spust.
-NIE! - wrzasnęłam zrywając się do pozycji siedzącej. Dyszałam, kleiłam się od potu, a twarz miałam we łzach. Kolejny koszmar. Śnią mi się często, od czasu śmierci moich rodziców. Z czasem zaczynały zmieniać tematykę. Na początku śniły mi się ciała mamy i taty, nad którymi stałam ja z bronią w ręku. Gdy poznałam Anę śniła mi się jej odcięta głowa leżąca w kałuży krwi nieopodal reszty ciała. Po wielu terapiach koszmary ustały, ale na krótko. Teraz co najmniej raz w tygodniu śni mi się, że ktoś mnie atakuje, zabija, bądź torturuje. Nie są to przyjemne sny.
   Na zegarku widniała godzina 4:46, na zewnątrz już świtało. Stwierdziłam, że już nie zasnę, więc ześlizgnęłam się z łóżka, nadal lekko dysząc. Wolnym krokiem ruszyłam do łazienki, do której drzwi znajdowały się w moim pokoju. Zdjęłam z siebie czarną bieliznę w której spałam tej nocy i weszłam pod prysznic.
   Ciepła woda odprężyła moje ciało i w magiczny sposób oczyściła mój umysł. Bite dwadzieścia minut stałam w bezruchu opierając się o ścianę i pozwalając, aby woda po mnie spływała. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z kabiny, jednak musiałam. Zakręciłam wodę i bezceremonialnie zaczęłam wycierać ręcznikiem swoje mokre ciało. Zajęło mi to mniej niż minutę. Powędrowałam nago do sypialni. Nieśpiesznie otworzyłam górną szufladę szafki i wyjęłam z niej komplet fioletowej koronkowej bielizny, po czym rzuciłam ją na łóżko. Podeszłam do szafy, z której wygrzebałam jeansowe shorty z postrzępionymi nogawkami, czarną bokserkę i czerwoną koszulę w kratę. Nigdy nie ubierałam się do pracy oficjalnie, zresztą nie tylko ja. Nasza firma to nie komisariat, a my nie jesteśmy policjantami. Zajmujemy się misjami specjalnymi, których nie są w stanie wykonać zwykli funkcjonariusze. Najczęściej odgrywamy jakieś role, często przez bardzo długi okres. Nasza praca jest niezwykła, więc nasza firma też jest niezwykła. Co prawda piszemy sprawozdania i robimy różne inne nudne rzeczy, ale mamy sporo luzu. A do tego płacą nam naprawdę duże pieniądze. Tak wiem, firma marzeń.
   Ubrałam się, a następnie podeszłam do dużego lustra stojącego w rogu pokoju. Ujrzałam w nim swoje odbicie: wysoką brunetkę o długich nogach, niezłym tyłkiem i płaskim brzuchem. Oczy w kolorze zielonym błyszczały w blasku wschodzącego słońca. Postanowiłam, że włosy siegające mi do trzech czwartych długości pleców zostawię dziś rozpuszczone. Jedyne co zrobiłam, to równy przedziałek na środku głowy. Wydaje mi się, że w nim wygladam najlepiej.
   O godzinie 5:17 byłam już ubrana i gotowa do wyjścia. Niestety, to za wcześnie. Udałam się więc do kuchni i zrobiłam sobie śniadanie, a konkretnie zalałam płatki mlekiem. Zjedzenie tego zajęło mi kilka minut. Kilka minut to wciąż niewystarczająco dużo. Mam jeszcze ponad godzinę.
   Postanowiłam, że bezczynne siedzenie na tyłku i gapienie się w ścianę to zajęcie zupełnie nieprzydatne, więc włożyłam czarne trampki, wzięłam ze stołu kluczyki do Bob'a i pojechałam do pracy.
   Gdy weszłam do firmy nikogo w niej jeszcze nie było. Żadnej żywej duszy. Właściwie to dla mnie dość korzystna sytuacja, gdyż nie przepadam za hałasem, a w ciszy będę mogła spokojnie popracować. Właśnie sięgałam po papiery do wypełnienia, gdy do firmy wszedł Jan.
   Gdy tylko zbliżył się do mojego biurka, miał równie zdziwioną minę co ja.
-Cześć - powiedziałam.
-Cześć.
-Wcześnie dziś.
-Tak.. ja.. miałem kłopoty ze snem, a rano nie bardzo miałem co ze sobą zrobić... więc przyjechałem tutaj - słyszałam wahanie w jego głosie. Może uważa, że nie powinien mi tego mówić? -A ty zawsze tak wcześnie?
-Nie... Właściwie to miałam taki sam problem jak ty. Niestety.
    Od kiedy my jesteśmy ze sobą na ty? Nie chodzi mi o jego stosunek do mnie, ale mój stosunek do niego. Chociaż... Właściwie mu się przedstawiałam z imienia. Nie wiem czemu, nigdy wcześniej tego nie robiłam.
-Zrobić ci kawę? - spytał nieoczekiwanie.
-O tak, byłoby fajnie - uśmiechnęłam się.
Mały gest, a cieszy. Wiem, że to jego praca, ale wyszedł z własnej inicjatywy, a to miłe.
   Kawa w jego wykonaniu jest rewelacyjna. Jaś... znaczy Jan jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Fajnie się z nim rozmawia, nie tylko o pracy. Aktualnie przegląda stare raporty, które mu dałam, aby mógł dobrze zrozumieć czym właściwie się zajmujemy. Ominęłam jeden raport z misji, w której udawałam striptizerkę.
   Skończyłam wypełniać wszystko co miałam do wypełnienia i okazało się, że nie było tego dużo. Była godzina 6:23. Już za kilka minut do firmy zaczną zjeżdżać się ludzie.
   Siedzenie i wolne sączenie kawy szybko mi się znudziło. Ukradkiem spojrzałam na Jana siedzącego naprzeciwko mnie. Minę miał poważną, skupioną na czytanym przez niego raporcie. Była w nim mowa o misji we Włoszech, podczas której ja i mój kolega z pracy David rozbiliśmy gang handlarzy kokainy. Zwykli handlarze nie zwróciliby szczególnie naszej uwagi, bo ludzie ćpali, ćpają i będą ćpać, ale kokaina ta była niezwykle niebezpieczna, a kontakt z nią, choćby jedno małe pociągnięcie nosem skutkowało niemal natychmiastową śmiercią. Sytuacja była poważna, więc musieliśmy działać. David podszywał się pod wpływowego dilera, a ja robiłam za jego ,,dupę'' . Można się domyślić jak przebiegała ta akcja.
   O godzinie 6:34 do firmy wszedł Robert. Nie wyglądał na zaskoczonego widząc mnie i Jana w pustej firmie. Szybkim krokiem pomaszerował do swojego gabinetu przelotnie kiwając nam głową. Też chciałam kiwnąć do niego głową, lecz nawet już się nie patrzył, więc nie było sensu.
   Clary, Andrea i David przybyli do firmy jako następni. Z Clary wymieniłyśmy się uśmiechami, David przechodząc rzucił ,,Hej'' i puścił do mnie oczko, a Andrea jak zwykle mnie ignorowała. I dobrze, nie przepadam za nią.
   Minuty mijały powoli,a godziny jeszcze wolniej. Nic się nie działo, nic nie było do roboty... totalne nudy. Rysowałam sobie karykatury w notesie, gdy nagle mnie oświeciło.

3 komentarze:

Chętnie poznam Twoją opinię :)